~Chen~
Jadę chyba ze 200/h, ale mnie to nie obchodzi, jeśli zaraz
nie będę w Seulu to ojciec mnie zabije. Ach czemu się zgodziłem na to spotkanie
przedmałżeńskie. Dobra nie stresuj się. Jak ci się nie spodoba możesz odmówić.
Żadnych zobowiązań. Wziąłem głęboki oddech. Dobra jestem w mieście. Muszę
zwolnić bo następny mandat dobrze nie wróży mojej przyszłości w firmie.
Kawiarnia na gangnam? Tyle ich tu, że…. Zauważyłem kwiaciarnię. W sumie dobry
pomysł. Zaparkowałem pod budynkiem i wyszedłem z auta. Żebym tylko wiedział
jakie wybrać. Róże chyba będą najlepsze. Kupiłem spory bukiet czerwonych róż i
ruszyłem dalej. Niedługo powinienem zobaczyć….. i jest. Ok. teraz zaparkować.
Cholera co ja się tak stresuje? Przecież to nie jest zobowiązujące. Wysiadłem.
Wszedłem do środka. Zobaczyłem swojego ojca i prezesa Lee. Obok niego siedziała
dziewczyna. Uff nie jest gruba. Podszedłem do nich i się pokłoniłem.
- O tak Prezesie Lee, to jest mój syn. Chen. Chen to jest
prezes Lee i jego córka….
-…. Lee Hyeri jak mniemam- Przerwałem ojcu i ucałowałem jej
dłoń. Dobre pierwsze wrażenieà
odhaczyć. Dziewczyna się zarumieniła. Spoko, żadna nie jest w stanie się mi
oprzeć. Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, że na ciebie patrzę. Usiadłem
obok ojca. Chwilę rozmawialiśmy na temat firm. Nie powiem, że nie, ale jestem
bardziej zaciekawiony korporacją niż tą laską, ale jak to się mówi? Dobra mina
do złej gry? Czułem jej wypalający wzrok na sobie, ale za każdym razem jak na
nią spojrzałem to odwracała wzrok. Urocze nie powiem, ale ja wolę groźniejsze
dziewczyny. Nagle ojciec zaproponował abym zabrał ją na spacer. Spoko. Pomogłem
jej założyć płaszcz i wyszliśmy. Przez jakieś 20 min panowała totalna cisza. W
końcu się odezwała.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że kiedy ojciec mówił o zwiększeniu
funduszy firmy miał na myśli małżeństwo.- Powiedziała cicho. Spojrzałem na nią.
Czyży nie była z tego faktu zadowolona?
- To jest oczywiste, że nasi ojcowie chcą zwiększyć wpływy w
Chinach poprzez małżeństwo. A im szybciej pojawią się dzieci tym większe szanse
na prawdziwość związku. Nie mów, że twoi rodzice się pobrali z miłości. W tym
biznesie miłość jest tylko pustym słowem.- Odpowiedziałem tak jakbym cytował
fragment podręcznika. Ona spuściła głowę. Doszliśmy do parku. Usiedliśmy
naprzeciw fontanny. Znowu ta cisza. Nienawidzę tego. Mój brat miał rację. Te
spotkania są bezsensu i tak na końcu będziemy musieli wylądować w 1 łóżku.
Pamiętaj, to nic zobowiązującego.
- Wyglądasz na kogoś kto nie lubi sprzeciwu, jednak nie
lubisz kiedy inny narzucają ci swoje zdanie.- Powiedziała po chwili. Jak ona to
wywnioskowała?
- Za to ty wszystko kalkulujesz zanim powiesz, lub zrobisz.-
Odpowiedziałem. Im bardziej niedostępny będę tym większa szansa, że nie będę
musiał tego robić.
- Jednak uciekasz od odpowiedzialności przysłaniając się
prawem. Nie aspirowałeś kiedyś na prawnika?- Ok., rozumiem. Dostała moje dane
przed spotkaniem. Nie przejmuj się, ja też się przygotowałem.
- Czy pójście na spotkanie przedmałżeńskie nie zobowiązuje
mnie do odrzucenia kontaktów z innymi?- Spytałem zgryźliwie. Z tego co pamiętam,
podobno, ma chłopaka. Spojrzała na mnie zaskoczona.- Albo czy posiadając
chłopaka nie powinienem zgłosić tego ojcu? Chyba, że on nie spełnia wymogów….
- Przestań!- Krzyknęła. Wkurzyć dziewczynęà odhaczyć. Jednak po
chwili się uspokoiła.- Przeszłość pozostawmy innym do osądzania. Sprawy
załatwione ugodowo zostawmy nienaruszone.- Powiedziała, jednak ja nie jestem
pewny co do jej przekonania. Mógłbym jeszcze to trochę pomęczyć, ale mi się nie
chce. Rozległ się grzmot, piorun a po nim zaczął padać gęsty deszcz. Nakryłem
ją swoją kurtką i zaczęliśmy biec pod jakiś dach. Znaleźliśmy jakąś księgarnie.
Weszliśmy do środka. Była pusta. Jedynym człowiekiem jaki tu był to był
sprzedawca. Otrzepałem się z deszczu. Ona podeszła do regału z romansidłami. Co
dziewczyny tak lubią w romansach. Wzięła jakąś książkę i zaczęła przeglądać.
Podszedłem do niej.
- Co to?
- „Jesienna Miłość”- Odpowiedziała bez zawahania.
- A o czym?- Spytałem żeby podtrzymać rozmowę, nudzi mi się
a i tak nikt nie zauważy, że tu jestem.
- Kup mi ją.- Powiedziała. Że co proszę? A z reszta niech
jej będzie. Przynajmniej jej ojciec będzie myślał, że chciałem coś jej dać czy
coś. Podeszliśmy do sprzedawcy.
- Ile za nią?- Spytałem podając mu książkę.
- 3160.3702 KRW-
Odpowiedział. Za książkę? Spojrzałem na nią. Kiwała głową. Dobra miejmy to już
za sobą.
- Weźmiemy ją- Powiedziałem podając pieniądze.
- Jest tu może jakaś czytelnia?- Spytała, wskazał nam na
schody. Chwyciła mnie za ramię i poszliśmy w tamtą stronę. Usiadła i wskazała
mi siedzenie. Zająłem inne miejsce. Nie chce mi się siadać obok niej.
Przysiadła się.- Chciałeś wiedzieć o czym jest.- Powiedziała. Nie sądziłem, ze
weźmie to na serio.- siedemnastolatek,
Landon Carter, rozpoczyna naukę w ostatniej klasie szkoły średniej w Beaufort w
Kalifornie Północnej. Jego ojciec kongresman pragnie, by syn zrobił karierę -
tymczasem Landon, podobnie jak reszta klasy, nie zaczął jeszcze zastanawiać
się, co zrobić z dorosłym życiem. Jednie Jamie Sullivan, cicha spokojna
dziewczyna opiekująca się owdowiałym ojcem, pastorem, jest inna. Nie rozstaje
się z Biblią, nie chodzi na prywatki, a dzień bez dobrego uczynku uważa za
stracony. Tymczasem zbliża się dobroczynny bal. Nie mając akurat dziewczyny
Landon w odruchu desperacji zaprasza Jamie, na którą nikt dotąd nie zwrócił
uwagi. Znajomość nie kończy się na balu. Wykpiwany przez kolegów chłopak
początkowo unika Jamie, wkrótce jednak ich kontakty przeradzają się w przyjaźń,
a potem głęboką miłość. London odkrywa prawdziwy sens życia - naturę piękna,
radość, jaką sprawia pomaganie innym, ból po utracie najbliższej osoby...To
miłość czyni nas lepszymi. Nie stanowisko czy wpływy.- Auć, poczułem ten
pocisk. Spojrzałem na nią.
- Więc mówisz, że lubisz książki?- Spytałem spokojnie. Jej
spojrzenie się zmieniło.
- Nie, nie jestem molem książkowym. Czytam to co moja mama
mi daje. Zawsze wie co powinnam przeczytać. Dopasowuje książkę do mojego
nastroju.- Kolejny grzmot.
- Raczej dzisiaj nie przestanie padać, może wrócimy do
restauracji?- Zaproponowałem. Zgodziła się. Kiedy przechodziliśmy obok
sprzedawcy ten coś pisał. Wyszliśmy. Nakryłem nas moją kurtką i pobiegliśmy w
stronę restauracji. Kiedy weszliśmy do środka zaproponowałem abyśmy się
osuszyli w hotelu. Zgodziła się. Wynająłem 1 pokój. Apartamenty są wielkie,
więc nie powinno jej to przeszkadzać. Kiedy się osuszyliśmy zeszliśmy na dół.
Nasi ojcowie kończyli dyskusję.
- O dobrze, że już jesteście. Mam nadzieję, że dobrze się
bawiliście.- Powiedział jej ojciec. Kiwnęła głową zgadzając się z nim.
Pożegnaliśmy się. Kiedy już zniknęli nam z widoku ojciec odezwał się do mnie.
- Fatalne warunki, możesz spokojnie z niej zrezygnować.-
Poklepał mnie po ramieniu i poszedł do swojego auta. Stałem tak jeszcze przez
chwilę. Mi to nie przeszkadza. Muszę się napić. Wróciłem do restauracji.
Rozluźniłem krawat i zamówiłem whiskey. Nie wiem ile tak tu siedziałem, ale
deszcz nadal pada. Chyba nawet mocniej niż wcześniej. Trudno. Zapłaciłem i
poszedłem po auto. Kiedy siedziałem za kółkiem coś mnie natchnęło żebym
spojrzał na budynek przed mną. Nie wiem po co. Klinika psychologiczna? To tutaj
jest coś takiego? Przyglądałem się wszystkim oknom. Nagle jedno z nich
zamarzło. Co? Spojrzałem jeszcze raz. Nie myliłem się. To okno jest całe w
lodzie. Ale jakim cudem? Usłyszałem pukanie w szybę od mojego auta. Z
przerażenia spowodowałem piorun. Prawie uderzył w moje auto. Na ziemi zrobił
się spalony ślad. Spojrzałem na osobę, która pukała. Harry? Pewnie ojciec kazał
mu mnie odwieźć. Otwarłem drzwi i usiadłem z tyłu. On zajął miejsce za
kierownicą. Jechaliśmy nie całe pół godziny. W końcu zatrzymał się przed
klubem. Widziałem jak się uśmiecha w lusterku do mnie. Wysiadłem a ten
odjechał. Będę musiał potem zamówić taksówkę. Bez problemu wszedłem do środka.
Może dla mojego ojca jestem przykładnym synem i idealnym następcą, ale dla
innych jestem szefem największego klubu na Gangnam. W środku już huczało. Ledwo
wszedłem a odór potu wymieszanego z alkoholem uderzył w moje nozdrza. Wsadziłem
ręce w kieszenie spodni i wszedłem na balkon dla vipów. Jakieś laski wzięły mój
płaszcz a ja rozsiadłem się na kanapie. Kiedy kończyłem 4 drinka zobaczyłem
jakąś laskę na parkiecie. Tańczyła tak jakby świat nie istniał.
- Co jest Hyung?- Spojrzałem w stronę, z której dochodził
głos. Stał tam Kai. Dosiadł się do mnie.
- Byłem dziś na spotkaniu przedmałżeńskim. Ojciec chce,
żebym więcej zajmował się jego firmą.- Odpowiedziałem mu. Jego mina wyrażała
więcej niż tysiąc słów.
- I co jak było?- Spytał lekko, zbyt podekscytowany.
- Nijak. Dziewczyna straszna nudziara. Na szczęście to tylko
jednorazowe spotkanie. Jej ojciec przedstawił niezbyt korzystne warunki dla
firmy ojca. Tak więc jestem jeszcze wolny. Ale dopiero dziś tak serio do mnie
dotarło Kai, że kiedyś w końcu ktoś będzie odpowiadał mojemu Ojcu, a sam wiesz,
że nie jestem w stanie się mu sprzeciwić.- Powiedziałem mu załamany, kończąc
kolejnego drinka. Już straciłem rachubę, który to był.
- Na razie jesteśmy wolni, więc zostawiamy dziś dzień za
nami i zaszalejmy. Choć widzę, że Ty już zacząłeś wcześniej.- Powiedział po
czym zaczął się kleić do jednej z kelnerek. Serio? Ten to ma energię. Wyszeptał
jej coś do ucha po czym wcisnął jej kasę do spodni. Po czym usiadł powrotem.
- Kogo tak obserwujesz na tym parkiecie? Co?- Uśmiechnąłem
się do niego. Jednak nie wypytywał dalej. Też musiał mieć ciężki dzień.
Stwierdziłem, że spytam.
- Co się stało Kai, że dziś jesteś tu wcześniej? Laska
wyrzuciła Cię z kawiarni za stalkerowanie?
- Nie. Wkurzał mnie dziś coś bardziej niż zawsze ten
dzieciak. Zabrałem go w jedno takie miejsce i trochę upiłem. Nie myślałem, że
ma taką słabą głowę do picia. Szybko wymiękł i stwierdził, że wraca do domu. A
jeśli chodzi o dziewczynę to mam jej numer.- A no tak, „ten dzieciak” wiecznie
na niego narzekasz a i tak się z nim trzymasz.
- Nie rozumiem po co się z nim zadajesz. Od dłuższego czasu
mówisz, że działa Tobie na nerwy a mimo wszystko się z nim spotykasz.- Musiałem
się spytać. Już mnie ty wkurzasz gadkami o nim.
- To jest bardzo skomplikowane.- Tia zawsze to samo. Skomplikowana
to jest fizyka a nie powód dla, którego się z kimś zadajesz.
- Mów. Znamy się nie od dziś. Wiesz, że zawsze we wszystkim
będę po Twojej stronie.- Muszę to w końcu z niego wyciągnąć.
- Przepraszam Hyung nie mam dziś na to głowy, może
kiedy indziej. Bądź co bądź mam jej numer.- Dobra dzisiaj zagram według twoich
zasad.
- Opowiadaj jak go zdobyłeś.
- A więc młody zabrał jej telefon jak była zajęta, tak aby
się nie zorientowała. Wysłał do mnie od niej smsa i wpisał mój numer. Tak więc
od dziś jestem dla niej Seksownym Wielbicielem. Czasami się przydaje, tak jak
dziś.- A ja czekałem na strzały, wybuchy i porwania.
- Widzę, że gramy w tę samą grę. Trzeba mieć ludzi, którzy
odwalą za ciebie brudną robotę. – piliśmy przez prawie całą noc. Niestety w
pewnym momencie zamknąłem oczy tylko na chwilę a otwarłem je już w swoim
mieszkaniu. Z ogromnym bólem głowy. Zwaliłem się z łóżka i doczłapałem do
łazienki. Wziąłem ciepły prysznic. Trochę pomógł, ale nadal mam wrażenie, że
ktoś wali mi w głowę młotem pneumatycznym. Spakowałem do torby 2 butelki wody i
ruszyłem do biura. Może nie powinienem prowadzić na kacu, ale gorzej już nie
będzie. Zamknąłem się w swoim gabinecie i zabroniłem komukolwiek wchodzić.
Zatopiłem się w pracy papierkowej. Kiedy już przysypiałem z głową w papierach
do środka wszedł mój asystent.
- Dzisiaj już nie ma panicz żadnych obowiązków.- Po czym
wyszedł. Wstałem od biurka, chwyciłem swoją marynarkę i skierowałem się w
stronę wind. Straszna ulewa jest dzisiaj. W samochodzie już czekał Harry. Zająłem
miejsce z tyłu.
- Witam panicza. Do domu?- Spytał, jak zawsze mało mówny. I
że on mnie wychowywał całe życie?
- Nie, potrzebuję samotności- Odpowiedziałem mu. W lusterku
zobaczyłem jak kiwa głową. Odpalił silnik i ruszył. Droga nie była zbyt długa,
ale przez tę ulewę na drogę spadło drzewo. Harry zatrzymał samochód i zaczął
dzwonić po służby porządkowe. Rozejrzałem się. Znam tę okolicę.
- Tutaj wysiądę. Nie mów o tym ojcu. Niech myśli, że jestem
w mieszkaniu.- Powiedziałem do niego i wysiadłem z auta. Szybko przebiegłem
parę ulic i już byłem pod starą bramą. Wszedłem do środka. Wszędzie roznosił
się smród stęchlizny i zgnilizny. Otrzepałem płaszcz i zacząłem wchodzić do
góry. Każdy stopień skrzypiał pod moimi nogami. W końcu dotarłem na samą górę.
Za żelazną kratą są drzwi. Z łatwością udało mi się otworzyć wszystkie kłódki.
Zamknąłem kratę za sobą. Wyjąłem klucze z kieszeni i otwarłem drzwi. Już na
wejściu potknąłem się o porozwalane buty. Nadusiłem włącznik światła. Żarówka
zamigała parę razy po czym wybuchła. Świetnie, westchnąłem. Kiedy on był ostatni
raz w domu? Zdjąłem buty i płaszcz i poszedłem poszukać gdzieś zapasowych
żarówek. Jednak kiedy wkręciłem nową pożałowałem tego. To jest mieszkanie czy
śmietnik? Wygląda jakby tu nikt nie mieszkał, a jednak jego rzeczy tu są.
Powoli zacząłem wszystko sprzątać. Jak skończyłem wyjąłem sobie jedno piwo z
jego lodówki i usiadłem w salonie na kanapie. Kiedy otwarłem puszkę usłyszałem
jak ktoś wkłada klucz do drzwi, ale nie usłyszałem jak go przekręca.
Zapomniałem zamknąć drzwi? Ktoś otworzył drzwi. Ciche kroki na korytarzu.
Spokojnie wziąłem pierwszego łyka z puszki.
- Hyung?! Co ty tu robisz?- Spojrzałem na Kaia od góry do
dołu. W ręce trzymał parasol. Podniosłem jedną brew do góry.
- Co zamierzałeś mi tym zrobić? Zmienić w piorunochron?-
Spojrzał na rzecz, którą trzymał w ręku. Przewrócił oczami, położył to na ziemi
i się dosiadł. Był jakoś dziwnie nie obecny.
- Co jest?- Spytałem zatroskany. Oparł się plecami o oparcie
kanapy i skrzyżował ręce za głową.
- Po czym można poznać, że jesteś zakochany?- Zbił mnie z
tropu tym pytaniem. Sam chciałbym to wiedzieć. Nigdy nikogo nie kochałem. Nawet
moi rodzice są dla mnie jak obcy ludzie. Spojrzałem na niego. Cały promienieje.
Emanuje od niego szczęście. Jesteś doroślejszy od hyunga. Przysiadłem się
bliżej niego.
- Jak jej na imię?
- JiSang…… ale kto Hyung?- Spytał kiedy odzyskał zmysły.
- Ta, której obraz próbujesz zachować w umyśle kiedy nie ma
jej w pobliżu.- Otrząsnął się całkowicie.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz. Nigdy nie ma jednej. Każda
jest piękna.
- Tak, tak wiem. Jednej włosy, drugiej oczy….- Przerwałem mu
ze złośliwym uśmiechem. Wstał z kanapy i poszedł do kuchni.
- Jeszcze coś do picia?- Krzyknął do mnie. Spojrzałem na
swoje piwo a raczej pustą puszkę.
- Przynieś całą zgrzewkę!- Odkrzyknąłem. Po chwili zjawił
się z piwami i jakimiś chrupkami. Włączył telewizję. Gadaliśmy, piliśmy,
jedliśmy, ale przeważnie piliśmy. Spojrzałem w ekran telewizora. Pokazywał jak
chłopak niósł poparzoną dziewczynę na rękach. Nagle wszystko zawirowało.
Biegłem przez długi korytarz. Na ścianach wisiały jakieś obrazy. Jednak ja nie
zwracałem na nie uwagi. Na rękach niosłem poparzoną dziewczynę. Jej prawa ręka
jest cała czarno- czerwona. Kapie z niej krew. Moja koszula i podłoga. Wszystko
jest we krwi. Czuję jak po policzkach spływają mi łzy. W sercu skaczą mi
iskierki. Krzyczą, że ona zginie, że muszę jej pomóc, że nie mogę jej stracić.
Ona powoli traci przytomność. Jej blada cera przybiera barwy kości słoniowej,
różane policzki bledną. Usta ciemnieją. Oczy wciąż ma otwarte, widzę jak
cierpi, ale próbuje tego po sobie nie pokazywać. Jej zawsze lśniące i
połyskujące włosy mieszają się ze skapującą krwią z jej ran. W końcu dobiegłem
do wielkiej Sali. Wszędzie dookoła jest mnóstwo fiolek, ampułek i jakiś ziół.
Wygląda to jak średniowieczne laboratorium. Kładę ją na jednej z prycz.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę!- Krzyczę do niej. Coraz więcej
łez spływa po moich policzkach. Podniosła rękę. Chwyciłem ją. Jest lodowata.
Jej całe ciało jest sine, z pod skóry widać każdą żyłę. Po głowie przeszło mi
mnóstwo myśli. Jednak skupiłem się na jednej. To nie mógł być zwykły ogień. Jej
ręka wypadła z moich dłoni. Serce mi stanęło. Przerażony spojrzałem na nią. Jej
klatka piersiowa nadal podnosi się i opada. To znaczy, że wciąż oddycha. Nagle
drzwi się otwarły. Podbiegł do nas jakiś chłopak ukląkł przy niej i podłączył
jej jakiś dziwny fioletowy płyn. Kiedy pierwsze krople dotarły do jej krwioobiegu zaczęła powrotem
nabierać kolorów. Zamknęła oczy. Poczułem jak ktoś klepie mnie po plecach.
- Spokojnie, musi odpocząć.- Powiedział po czym wyszedł z
Sali. Ukląkłem przy niej. Chwyciłem jej dłoń i kciukiem zacząłem głaskać.
Paczyłem na nią jak powoli oddycha. Już spokojniej. Już bezpieczna. Wybacz, że mi
się nie udało cię ochronić. Nachyliłem się do niej. Moje myśli kłóciły się ze
sobą. Wiem, że nie mogę, wiem, że nigdy nie poczujesz tego co ja, ale nie mogę
się już dłużej powstrzymywać. Pocałowałem ją. Krzyk. Otwarłem oczy w telewizji
leci jakiś horror. Kai już śpi. Potrząsnąłem głową chwyciłem piwo do ręki i
spojrzałem na ilość %.
- Co do……?
kolejny rozdział! Teraz wyczekujcie następnego. Zaspojelrowałabym, ale nie. (~Rosa~)
Mamy nadzieję, że się podoba :)
Do zobaczenia za nie długo :*
Zauważyłyśmy, że pewne fragmenty są zaznaczone na blogu na biało, przepraszamy, za problemy z czytaniem tych fragmentów. Na szczęście nie są jakoś znaczące dla fabuły.
Czytasz --> Komentuj
SANDRA, ~Rosa~, NOONA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz