czwartek, 11 sierpnia 2016

7 Rozdział

~Chen~

Jadę chyba ze 200/h, ale mnie to nie obchodzi, jeśli zaraz nie będę w Seulu to ojciec mnie zabije. Ach czemu się zgodziłem na to spotkanie przedmałżeńskie. Dobra nie stresuj się. Jak ci się nie spodoba możesz odmówić. Żadnych zobowiązań. Wziąłem głęboki oddech. Dobra jestem w mieście. Muszę zwolnić bo następny mandat dobrze nie wróży mojej przyszłości w firmie. Kawiarnia na gangnam? Tyle ich tu, że…. Zauważyłem kwiaciarnię. W sumie dobry pomysł. Zaparkowałem pod budynkiem i wyszedłem z auta. Żebym tylko wiedział jakie wybrać. Róże chyba będą najlepsze. Kupiłem spory bukiet czerwonych róż i ruszyłem dalej. Niedługo powinienem zobaczyć….. i jest. Ok. teraz zaparkować. Cholera co ja się tak stresuje? Przecież to nie jest zobowiązujące. Wysiadłem. Wszedłem do środka. Zobaczyłem swojego ojca i prezesa Lee. Obok niego siedziała dziewczyna. Uff nie jest gruba. Podszedłem do nich i się pokłoniłem.
- O tak Prezesie Lee, to jest mój syn. Chen. Chen to jest prezes Lee i jego córka….
-…. Lee Hyeri jak mniemam- Przerwałem ojcu i ucałowałem jej dłoń. Dobre pierwsze wrażenieà odhaczyć. Dziewczyna się zarumieniła. Spoko, żadna nie jest w stanie się mi oprzeć. Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, że na ciebie patrzę. Usiadłem obok ojca. Chwilę rozmawialiśmy na temat firm. Nie powiem, że nie, ale jestem bardziej zaciekawiony korporacją niż tą laską, ale jak to się mówi? Dobra mina do złej gry? Czułem jej wypalający wzrok na sobie, ale za każdym razem jak na nią spojrzałem to odwracała wzrok. Urocze nie powiem, ale ja wolę groźniejsze dziewczyny. Nagle ojciec zaproponował abym zabrał ją na spacer. Spoko. Pomogłem jej założyć płaszcz i wyszliśmy. Przez jakieś 20 min panowała totalna cisza. W końcu się odezwała.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że kiedy ojciec mówił o zwiększeniu funduszy firmy miał na myśli małżeństwo.- Powiedziała cicho. Spojrzałem na nią. Czyży nie była z tego faktu zadowolona?
- To jest oczywiste, że nasi ojcowie chcą zwiększyć wpływy w Chinach poprzez małżeństwo. A im szybciej pojawią się dzieci tym większe szanse na prawdziwość związku. Nie mów, że twoi rodzice się pobrali z miłości. W tym biznesie miłość jest tylko pustym słowem.- Odpowiedziałem tak jakbym cytował fragment podręcznika. Ona spuściła głowę. Doszliśmy do parku. Usiedliśmy naprzeciw fontanny. Znowu ta cisza. Nienawidzę tego. Mój brat miał rację. Te spotkania są bezsensu i tak na końcu będziemy musieli wylądować w 1 łóżku. Pamiętaj, to nic zobowiązującego.
- Wyglądasz na kogoś kto nie lubi sprzeciwu, jednak nie lubisz kiedy inny narzucają ci swoje zdanie.- Powiedziała po chwili. Jak ona to wywnioskowała?
- Za to ty wszystko kalkulujesz zanim powiesz, lub zrobisz.- Odpowiedziałem. Im bardziej niedostępny będę tym większa szansa, że nie będę musiał tego robić.
- Jednak uciekasz od odpowiedzialności przysłaniając się prawem. Nie aspirowałeś kiedyś na prawnika?- Ok., rozumiem. Dostała moje dane przed spotkaniem. Nie przejmuj się, ja też się przygotowałem.
- Czy pójście na spotkanie przedmałżeńskie nie zobowiązuje mnie do odrzucenia kontaktów z innymi?- Spytałem zgryźliwie. Z tego co pamiętam, podobno, ma chłopaka. Spojrzała na mnie zaskoczona.- Albo czy posiadając chłopaka nie powinienem zgłosić tego ojcu? Chyba, że on nie spełnia wymogów….
- Przestań!- Krzyknęła. Wkurzyć dziewczynęà odhaczyć. Jednak po chwili się uspokoiła.- Przeszłość pozostawmy innym do osądzania. Sprawy załatwione ugodowo zostawmy nienaruszone.- Powiedziała, jednak ja nie jestem pewny co do jej przekonania. Mógłbym jeszcze to trochę pomęczyć, ale mi się nie chce. Rozległ się grzmot, piorun a po nim zaczął padać gęsty deszcz. Nakryłem ją swoją kurtką i zaczęliśmy biec pod jakiś dach. Znaleźliśmy jakąś księgarnie. Weszliśmy do środka. Była pusta. Jedynym człowiekiem jaki tu był to był sprzedawca. Otrzepałem się z deszczu. Ona podeszła do regału z romansidłami. Co dziewczyny tak lubią w romansach. Wzięła jakąś książkę i zaczęła przeglądać. Podszedłem do niej.
- Co to?
- „Jesienna Miłość”- Odpowiedziała bez zawahania.
- A o czym?- Spytałem żeby podtrzymać rozmowę, nudzi mi się a i tak nikt nie zauważy, że tu jestem.
- Kup mi ją.- Powiedziała. Że co proszę? A z reszta niech jej będzie. Przynajmniej jej ojciec będzie myślał, że chciałem coś jej dać czy coś. Podeszliśmy do sprzedawcy.
- Ile za nią?- Spytałem podając mu książkę.
- 3160.3702 KRW- Odpowiedział. Za książkę? Spojrzałem na nią. Kiwała głową. Dobra miejmy to już za sobą.
- Weźmiemy ją- Powiedziałem podając pieniądze.
- Jest tu może jakaś czytelnia?- Spytała, wskazał nam na schody. Chwyciła mnie za ramię i poszliśmy w tamtą stronę. Usiadła i wskazała mi siedzenie. Zająłem inne miejsce. Nie chce mi się siadać obok niej. Przysiadła się.- Chciałeś wiedzieć o czym jest.- Powiedziała. Nie sądziłem, ze weźmie to na serio.-  siedemnastolatek, Landon Carter, rozpoczyna naukę w ostatniej klasie szkoły średniej w Beaufort w Kalifornie Północnej. Jego ojciec kongresman pragnie, by syn zrobił karierę - tymczasem Landon, podobnie jak reszta klasy, nie zaczął jeszcze zastanawiać się, co zrobić z dorosłym życiem. Jednie Jamie Sullivan, cicha spokojna dziewczyna opiekująca się owdowiałym ojcem, pastorem, jest inna. Nie rozstaje się z Biblią, nie chodzi na prywatki, a dzień bez dobrego uczynku uważa za stracony. Tymczasem zbliża się dobroczynny bal. Nie mając akurat dziewczyny Landon w odruchu desperacji zaprasza Jamie, na którą nikt dotąd nie zwrócił uwagi. Znajomość nie kończy się na balu. Wykpiwany przez kolegów chłopak początkowo unika Jamie, wkrótce jednak ich kontakty przeradzają się w przyjaźń, a potem głęboką miłość. London odkrywa prawdziwy sens życia - naturę piękna, radość, jaką sprawia pomaganie innym, ból po utracie najbliższej osoby...To miłość czyni nas lepszymi. Nie stanowisko czy wpływy.- Auć, poczułem ten pocisk. Spojrzałem na nią.
- Więc mówisz, że lubisz książki?- Spytałem spokojnie. Jej spojrzenie się zmieniło.
- Nie, nie jestem molem książkowym. Czytam to co moja mama mi daje. Zawsze wie co powinnam przeczytać. Dopasowuje książkę do mojego nastroju.- Kolejny grzmot.
- Raczej dzisiaj nie przestanie padać, może wrócimy do restauracji?- Zaproponowałem. Zgodziła się. Kiedy przechodziliśmy obok sprzedawcy ten coś pisał. Wyszliśmy. Nakryłem nas moją kurtką i pobiegliśmy w stronę restauracji. Kiedy weszliśmy do środka zaproponowałem abyśmy się osuszyli w hotelu. Zgodziła się. Wynająłem 1 pokój. Apartamenty są wielkie, więc nie powinno jej to przeszkadzać. Kiedy się osuszyliśmy zeszliśmy na dół. Nasi ojcowie kończyli dyskusję.
- O dobrze, że już jesteście. Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście.- Powiedział jej ojciec. Kiwnęła głową zgadzając się z nim. Pożegnaliśmy się. Kiedy już zniknęli nam z widoku ojciec odezwał się do mnie.
- Fatalne warunki, możesz spokojnie z niej zrezygnować.- Poklepał mnie po ramieniu i poszedł do swojego auta. Stałem tak jeszcze przez chwilę. Mi to nie przeszkadza. Muszę się napić. Wróciłem do restauracji. Rozluźniłem krawat i zamówiłem whiskey. Nie wiem ile tak tu siedziałem, ale deszcz nadal pada. Chyba nawet mocniej niż wcześniej. Trudno. Zapłaciłem i poszedłem po auto. Kiedy siedziałem za kółkiem coś mnie natchnęło żebym spojrzał na budynek przed mną. Nie wiem po co. Klinika psychologiczna? To tutaj jest coś takiego? Przyglądałem się wszystkim oknom. Nagle jedno z nich zamarzło. Co? Spojrzałem jeszcze raz. Nie myliłem się. To okno jest całe w lodzie. Ale jakim cudem? Usłyszałem pukanie w szybę od mojego auta. Z przerażenia spowodowałem piorun. Prawie uderzył w moje auto. Na ziemi zrobił się spalony ślad. Spojrzałem na osobę, która pukała. Harry? Pewnie ojciec kazał mu mnie odwieźć. Otwarłem drzwi i usiadłem z tyłu. On zajął miejsce za kierownicą. Jechaliśmy nie całe pół godziny. W końcu zatrzymał się przed klubem. Widziałem jak się uśmiecha w lusterku do mnie. Wysiadłem a ten odjechał. Będę musiał potem zamówić taksówkę. Bez problemu wszedłem do środka. Może dla mojego ojca jestem przykładnym synem i idealnym następcą, ale dla innych jestem szefem największego klubu na Gangnam. W środku już huczało. Ledwo wszedłem a odór potu wymieszanego z alkoholem uderzył w moje nozdrza. Wsadziłem ręce w kieszenie spodni i wszedłem na balkon dla vipów. Jakieś laski wzięły mój płaszcz a ja rozsiadłem się na kanapie. Kiedy kończyłem 4 drinka zobaczyłem jakąś laskę na parkiecie. Tańczyła tak jakby świat nie istniał.
- Co jest Hyung?- Spojrzałem w stronę, z której dochodził głos. Stał tam Kai. Dosiadł się do mnie.
- Byłem dziś na spotkaniu przedmałżeńskim. Ojciec chce, żebym więcej zajmował się jego firmą.- Odpowiedziałem mu. Jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- I co jak było?- Spytał lekko, zbyt podekscytowany.
- Nijak. Dziewczyna straszna nudziara. Na szczęście to tylko jednorazowe spotkanie. Jej ojciec przedstawił niezbyt korzystne warunki dla firmy ojca. Tak więc jestem jeszcze wolny. Ale dopiero dziś tak serio do mnie dotarło Kai, że kiedyś w końcu ktoś będzie odpowiadał mojemu Ojcu, a sam wiesz, że nie jestem w stanie się mu sprzeciwić.- Powiedziałem mu załamany, kończąc kolejnego drinka. Już straciłem rachubę, który to był.
- Na razie jesteśmy wolni, więc zostawiamy dziś dzień za nami i zaszalejmy. Choć widzę, że Ty już zacząłeś wcześniej.- Powiedział po czym zaczął się kleić do jednej z kelnerek. Serio? Ten to ma energię. Wyszeptał jej coś do ucha po czym wcisnął jej kasę do spodni. Po czym usiadł powrotem.
- Kogo tak obserwujesz na tym parkiecie? Co?- Uśmiechnąłem się do niego. Jednak nie wypytywał dalej. Też musiał mieć ciężki dzień. Stwierdziłem, że spytam.
- Co się stało Kai, że dziś jesteś tu wcześniej? Laska wyrzuciła Cię z kawiarni za stalkerowanie?
- Nie. Wkurzał mnie dziś coś bardziej niż zawsze ten dzieciak. Zabrałem go w jedno takie miejsce i trochę upiłem. Nie myślałem, że ma taką słabą głowę do picia. Szybko wymiękł i stwierdził, że wraca do domu. A jeśli chodzi o dziewczynę to mam jej numer.- A no tak, „ten dzieciak” wiecznie na niego narzekasz a i tak się z nim trzymasz.
- Nie rozumiem po co się z nim zadajesz. Od dłuższego czasu mówisz, że działa Tobie na nerwy a mimo wszystko się z nim spotykasz.- Musiałem się spytać. Już mnie ty wkurzasz gadkami o nim.
- To jest bardzo skomplikowane.- Tia zawsze to samo. Skomplikowana to jest fizyka a nie powód dla, którego się z kimś zadajesz.
- Mów. Znamy się nie od dziś. Wiesz, że zawsze we wszystkim będę po Twojej stronie.- Muszę to w końcu z niego wyciągnąć.
- Przepraszam Hyung nie mam dziś na to głowy, może kiedy indziej. Bądź co bądź mam jej numer.- Dobra dzisiaj zagram według twoich zasad.
- Opowiadaj jak go zdobyłeś.
- A więc młody zabrał jej telefon jak była zajęta, tak aby się nie zorientowała. Wysłał do mnie od niej smsa i wpisał mój numer. Tak więc od dziś jestem dla niej Seksownym Wielbicielem. Czasami się przydaje, tak jak dziś.- A ja czekałem na strzały, wybuchy i porwania.
- Widzę, że gramy w tę samą grę. Trzeba mieć ludzi, którzy odwalą za ciebie brudną robotę. – piliśmy przez prawie całą noc. Niestety w pewnym momencie zamknąłem oczy tylko na chwilę a otwarłem je już w swoim mieszkaniu. Z ogromnym bólem głowy. Zwaliłem się z łóżka i doczłapałem do łazienki. Wziąłem ciepły prysznic. Trochę pomógł, ale nadal mam wrażenie, że ktoś wali mi w głowę młotem pneumatycznym. Spakowałem do torby 2 butelki wody i ruszyłem do biura. Może nie powinienem prowadzić na kacu, ale gorzej już nie będzie. Zamknąłem się w swoim gabinecie i zabroniłem komukolwiek wchodzić. Zatopiłem się w pracy papierkowej. Kiedy już przysypiałem z głową w papierach do środka wszedł mój asystent.
- Dzisiaj już nie ma panicz żadnych obowiązków.- Po czym wyszedł. Wstałem od biurka, chwyciłem swoją marynarkę i skierowałem się w stronę wind. Straszna ulewa jest dzisiaj. W samochodzie już czekał Harry. Zająłem miejsce z tyłu.
- Witam panicza. Do domu?- Spytał, jak zawsze mało mówny. I że on mnie wychowywał całe życie?
- Nie, potrzebuję samotności- Odpowiedziałem mu. W lusterku zobaczyłem jak kiwa głową. Odpalił silnik i ruszył. Droga nie była zbyt długa, ale przez tę ulewę na drogę spadło drzewo. Harry zatrzymał samochód i zaczął dzwonić po służby porządkowe. Rozejrzałem się. Znam tę okolicę.
- Tutaj wysiądę. Nie mów o tym ojcu. Niech myśli, że jestem w mieszkaniu.- Powiedziałem do niego i wysiadłem z auta. Szybko przebiegłem parę ulic i już byłem pod starą bramą. Wszedłem do środka. Wszędzie roznosił się smród stęchlizny i zgnilizny. Otrzepałem płaszcz i zacząłem wchodzić do góry. Każdy stopień skrzypiał pod moimi nogami. W końcu dotarłem na samą górę. Za żelazną kratą są drzwi. Z łatwością udało mi się otworzyć wszystkie kłódki. Zamknąłem kratę za sobą. Wyjąłem klucze z kieszeni i otwarłem drzwi. Już na wejściu potknąłem się o porozwalane buty. Nadusiłem włącznik światła. Żarówka zamigała parę razy po czym wybuchła. Świetnie, westchnąłem. Kiedy on był ostatni raz w domu? Zdjąłem buty i płaszcz i poszedłem poszukać gdzieś zapasowych żarówek. Jednak kiedy wkręciłem nową pożałowałem tego. To jest mieszkanie czy śmietnik? Wygląda jakby tu nikt nie mieszkał, a jednak jego rzeczy tu są. Powoli zacząłem wszystko sprzątać. Jak skończyłem wyjąłem sobie jedno piwo z jego lodówki i usiadłem w salonie na kanapie. Kiedy otwarłem puszkę usłyszałem jak ktoś wkłada klucz do drzwi, ale nie usłyszałem jak go przekręca. Zapomniałem zamknąć drzwi? Ktoś otworzył drzwi. Ciche kroki na korytarzu. Spokojnie wziąłem pierwszego łyka z puszki.
- Hyung?! Co ty tu robisz?- Spojrzałem na Kaia od góry do dołu. W ręce trzymał parasol. Podniosłem jedną brew do góry.
- Co zamierzałeś mi tym zrobić? Zmienić w piorunochron?- Spojrzał na rzecz, którą trzymał w ręku. Przewrócił oczami, położył to na ziemi i się dosiadł. Był jakoś dziwnie nie obecny.
- Co jest?- Spytałem zatroskany. Oparł się plecami o oparcie kanapy i skrzyżował ręce za głową.
- Po czym można poznać, że jesteś zakochany?- Zbił mnie z tropu tym pytaniem. Sam chciałbym to wiedzieć. Nigdy nikogo nie kochałem. Nawet moi rodzice są dla mnie jak obcy ludzie. Spojrzałem na niego. Cały promienieje. Emanuje od niego szczęście. Jesteś doroślejszy od hyunga. Przysiadłem się bliżej niego.
- Jak jej na imię?
- JiSang…… ale kto Hyung?- Spytał kiedy odzyskał zmysły.
- Ta, której obraz próbujesz zachować w umyśle kiedy nie ma jej w pobliżu.- Otrząsnął się całkowicie.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz. Nigdy nie ma jednej. Każda jest piękna.
- Tak, tak wiem. Jednej włosy, drugiej oczy….- Przerwałem mu ze złośliwym uśmiechem. Wstał z kanapy i poszedł do kuchni.
- Jeszcze coś do picia?- Krzyknął do mnie. Spojrzałem na swoje piwo a raczej pustą puszkę.
- Przynieś całą zgrzewkę!- Odkrzyknąłem. Po chwili zjawił się z piwami i jakimiś chrupkami. Włączył telewizję. Gadaliśmy, piliśmy, jedliśmy, ale przeważnie piliśmy. Spojrzałem w ekran telewizora. Pokazywał jak chłopak niósł poparzoną dziewczynę na rękach. Nagle wszystko zawirowało. Biegłem przez długi korytarz. Na ścianach wisiały jakieś obrazy. Jednak ja nie zwracałem na nie uwagi. Na rękach niosłem poparzoną dziewczynę. Jej prawa ręka jest cała czarno- czerwona. Kapie z niej krew. Moja koszula i podłoga. Wszystko jest we krwi. Czuję jak po policzkach spływają mi łzy. W sercu skaczą mi iskierki. Krzyczą, że ona zginie, że muszę jej pomóc, że nie mogę jej stracić. Ona powoli traci przytomność. Jej blada cera przybiera barwy kości słoniowej, różane policzki bledną. Usta ciemnieją. Oczy wciąż ma otwarte, widzę jak cierpi, ale próbuje tego po sobie nie pokazywać. Jej zawsze lśniące i połyskujące włosy mieszają się ze skapującą krwią z jej ran. W końcu dobiegłem do wielkiej Sali. Wszędzie dookoła jest mnóstwo fiolek, ampułek i jakiś ziół. Wygląda to jak średniowieczne laboratorium. Kładę ją na jednej z prycz.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę!- Krzyczę do niej. Coraz więcej łez spływa po moich policzkach. Podniosła rękę. Chwyciłem ją. Jest lodowata. Jej całe ciało jest sine, z pod skóry widać każdą żyłę. Po głowie przeszło mi mnóstwo myśli. Jednak skupiłem się na jednej. To nie mógł być zwykły ogień. Jej ręka wypadła z moich dłoni. Serce mi stanęło. Przerażony spojrzałem na nią. Jej klatka piersiowa nadal podnosi się i opada. To znaczy, że wciąż oddycha. Nagle drzwi się otwarły. Podbiegł do nas jakiś chłopak ukląkł przy niej i podłączył jej jakiś dziwny fioletowy płyn. Kiedy pierwsze krople  dotarły do jej krwioobiegu zaczęła powrotem nabierać kolorów. Zamknęła oczy. Poczułem jak ktoś klepie mnie po plecach.
- Spokojnie, musi odpocząć.- Powiedział po czym wyszedł z Sali. Ukląkłem przy niej. Chwyciłem jej dłoń i kciukiem zacząłem głaskać. Paczyłem na nią jak powoli oddycha. Już spokojniej. Już bezpieczna. Wybacz, że mi się nie udało cię ochronić. Nachyliłem się do niej. Moje myśli kłóciły się ze sobą. Wiem, że nie mogę, wiem, że nigdy nie poczujesz tego co ja, ale nie mogę się już dłużej powstrzymywać. Pocałowałem ją. Krzyk. Otwarłem oczy w telewizji leci jakiś horror. Kai już śpi. Potrząsnąłem głową chwyciłem piwo do ręki i spojrzałem na ilość %.

- Co do……?

kolejny rozdział! Teraz wyczekujcie następnego. Zaspojelrowałabym, ale nie. (~Rosa~)
Mamy nadzieję, że się podoba :)
Do zobaczenia za nie długo :*

Zauważyłyśmy, że pewne fragmenty są zaznaczone na blogu na biało, przepraszamy, za problemy z czytaniem tych fragmentów. Na szczęście nie są jakoś znaczące dla fabuły.

Czytasz --> Komentuj

SANDRA, ~Rosa~, NOONA










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz